Uncategorized

Rozważanie wielkopostne – ks. Robert Kwatek

Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił. Mt 27,46

Zdarzyło się tak, że po kłótni rodzinnej młody człowiek w poczuciu niezrozumienia i odrzucenia, pełen złych emocji, pełen złości i gniewu, przyszedł do spowiedzi. Wzburzony wyznał swój ból, ale nie chciał przebaczyć winowajcom. Zbyt bardzo cierpiał. Przebaczenie to jednak istotny warunek spowiedzi i rozgrzeszenia. W bólu nie chciał, nie mógł przebaczyć więc… wyszedł z kościoła w płaczu, w poczuciu odrzucenia. Za kilka chwil spotkał pełnego współczucia mężczyznę, który widząc go w takim stanie zaproponował pomoc. Zaprowadził go do ludzi oferujących pełną akceptację i zrozumienie dla tego co czuł… dla jego złości. Nauczyli go, że nienawiść jest słuszna, że tak się walczy o siebie… Co dalej? Dalej była droga w otchłań zła… i bardzo, bardzo długa droga powrotu do miłości. To się zdarzyło naprawdę.

Kluczem do zrozumienia błędu, który wtedy tragicznie pokierował sercem owego młodzieńca i który nieustannie i wielokrotnie powtarza się w innych podobnych historiach porzucenia Kościoła, są słowa św. Pawła „Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,10). Wiara rodzi się z tego, co się słyszy… a nie czuje! Błędem jest budowanie wiary i relacji z Bogiem, z Kościołem na swoich odczuciach. Błędem jest decydowanie o ważnych sprawach życia i o ważnych sprawach wieczności na podstawie tego, co się czuje, a nie tego, co jest prawdą. A jest to istotna różnica.

Pięć zmysłów – wzrok, słuch, powonienie, smak i dotyk – sprawia, że w tym czasie, w którym jesteśmy – w tej właśnie chwili – czujemy, że żyjemy i czujemy, jak żyjemy. To też jest jakaś prawda, ale mająca wartość tylko przelotnego wrażenia. Jest zmienna, zależna od chwilowych zdarzeń i odczuć. Okoliczności sprawiają, że czasem czujemy „niebiańską rozkosz”, a czasem „piekielny ból i udrękę”, ale przecież wcale nie znaczy to, że jesteśmy w niebie, czy w piekle. I nie znaczy to, kim tak naprawdę jesteśmy.

Tak przy okazji, warto zauważyć, że w świecie działa cały potężny „przemysł szczęścia”, celowo istniejący po to, żeby wprowadzać człowieka w poczucie zadowolenia, przyjemności, rozkoszy, pozornej wielkości i wartości życia, itd. Przemysł, który wytwarza wszelkie środki – głównie multimedialne i chemiczne – izolujące od rzeczywistości i oddziałujące na wszystkie zmysły, żeby człowiek miał „inne życie” i poczuł się „innym”. A przecież „inne życie” to fałsz, a nie prawda. I nie jest to takie niewinne, jak się zdaje. Wręcz przeciwnie, odczucie „innego życia” jest bardzo groźne.

Trzeba bowiem wiedzieć, że zmysły należące do cielesnej natury człowieka najłatwiej ulegają podstępnej strategii złego ducha. Nie może on bowiem tak bezpośrednio „dotknąć” ludzkiej duszy. Nie może do niej wejść bez pytania. Musi uzyskać zgodę człowieka. Chodzi tu o naszą wolną wolę! Więc, kusi złudną przyjemnością, czy wręcz rozkoszą, oferując to „inne życie” sugerując „dam ci to na zawsze, jeśli mnie przyjmiesz”, lub też uderza torturami bólu i udręki, przekonując jedocześnie, że cierpienie minie, „jeśli się zgodzisz… na mnie”. Tak właśnie, na przykład, mija ból odwyku, gdy ktoś wraca do używek.

Jeśli więc ktoś „wierzy w to, co czuje” daje się wodzić na łańcuchu swojej zmysłowej natury, którego drugi koniec trzyma… No właśnie, kto trzyma drugi koniec tego łańcucha? Na pewno nie jest to Pan Bóg ani też nikt uczciwy ze wspólnoty Kościoła, bo wiara nie posługuje się łańcuchem zmysłowych doznań, lecz słowem prawdy, które jest pomimo wszystko i ponad wszystko. Cała Ewangelia jest nauką o mocy i prawdzie słowa pomimo i ponad wszelkim zmysłowym odczuciom. Od narodzin Jezusa w skrajnym ubóstwie ludzi praktycznie bezdomnych, przez emigrację i Jego skrajnie zwyczajne, pospolite życie w Nazarecie, przez nic nie znaczący dla ciała, a potężny dla ducha chrzest w Jordanie, przez czterdzieści dni postu i kuszenia na pustyni, przez życie Nauczyciela w drodze, w której Syn Człowieczy nie miał miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć Łk 9,58, wreszcie przez bolesną mękę i śmierć na krzyżu Jezus uczy nas, że prawda o naszym życiu nie zależy od tego, co czujemy, lecz od tego, kim jesteśmy.

Kim więc jesteśmy? Oto odpowiedź:
Na początku było Słowo
a Słowo było u Boga
i Bogiem było Słowo.
Ono było na początku u Boga.
Przyszło do swojej własności,
a swoi Go nie przyjęli.

(…)Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi
tym, którzy wierzą w imię Jego –
którzy ani z krwi,
ani z żądzy ciała,
ani z woli męża,
ale z Boga się narodzili. J 1, 1-3. 11-13.

Jesteśmy spełnionym słowem obietnicy Boga Ojca. Jezus sam będąc Słowem Wcielonym jako człowiek w chwili chrztu w Jordanie usłyszał słowa Ojca: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie Mk 1,11. Przez czterdzieści dni postu na pustyni jako człowiek uczył się tej prawdy. Już wtedy przystąpił do niego szatan i kusił go, aby zmienił zamysł Boży względem siebie na bardziej cielesną wersję życia. Na pustyni Jezus pokonał szatana, który odstąpił od niego, aż do czasu Por. Łk 4,13. I właśnie w czasie męki na krzyżu przyszedł ten czas ponownego, ostatecznego kuszenia Jezusa jako człowieka.

Tu szatan wykorzystał wszystkie środki udręki tak, jakby chciał powiedzieć: „Nie chciałeś po dobroci? Zobaczysz, będziesz chciał, będziesz teraz błagał w udręce”. Męka Jezusa była przede wszystkim walką z szatanem. Jedną z niewyobrażalnie dotkliwych pokus w tej walce była pokusa rozpaczy w całkowitym opuszczeniu. Pokusa zwątpienia w miłość Boga, w jedyną najgłębszą relację pomiędzy Ojcem i Synem. Szatan cała potęgą cierpienia fizycznego i udręką ducha przekonywał Jezusa, że jest nikim, że nie jest żadnym Synem Boga, ani też Bóg nie jest żadnym Jego Ojcem. To właśnie czuł Jezus jako człowiek. Solidaryzował się w tym poczuciu ze wszystkimi ludźmi podobnie dręczonymi przez diabła.

O tym całkowicie ludzkim poczuciu świadczą właśnie słowa Jezusa „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” Mt 27,46, ale to co czuł, nie wykluczało i nie negowało tego co Jezus wiedział dzięki słowu „Tyś jest mój Syn umiłowany” Mk 11,1a. Świadczy o tym fakt, że bolesne wołanie Jezusa jest początkiem Psalmu 22, modlitwy udręczonego Sługi Bożego, która w końcowej części zawiera słowa:

„Będę głosił imię Twoje swym braciomi chwalić Cię będę pośród zgromadzenia: Chwalcie Pana, wy, co się Go boicie,

sławcie Go, całe potomstwo Jakuba, bójcie się Go, całe potomstwo Izraela!” Ps 22, 23n.

Inaczej mówiąc, zawołaniem „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Mt 27,46 Jezus dał świadectwo tego „co czuł”, lecz nie stanu tożsamości, „w którym był” zachowując prawdę słowa wypowiedzianego do Niego przez Boga Ojca w czasie chrztu w Jordanie. Świadczą o tym ostanie słowa Psalmu 22 i ostanie słówa na krzyżu „Ojcze, w Twoje ręce, powierzam ducha mego” Łk 23,46. Jezus w tej walce zwyciężył szatana i jego pokusę, że prawdą jest to co czujesz, a nie to, co powiedział Bóg.

A zatem…

Na czym budujemy swoją tożsamość? Na tym, co chwilowo czujemy, czy na tym, co wiemy dzięki słowom, dzięki nauce przekazanej nam przez wierzących rodziców i Kościół?

Na czym budujemy swoją wiarę? Na chwilowych przeżyciach emocjonalnego uniesienia, w których „czujemy” obecność Pana Boga, czy na niezmiennych i stałych prawdach wiary zrozumianych i zapisanych w pamięci i sercu przez katechezę i modlitwę?

Jak się przygotowujemy do walki z diabłem, który jak lew ryczący krąży, szukając kogo by pożreć1P 5,8? Czy właśnie szukając „dobrych klimatów” w kolejnych „fajnych rekolekcjach”, czy też przez umartwienie zmysłów, aby w modlitwie, ciszy i skupieniu słuchać i rozważać słowo Boże i naukę Kościoła dla umocnienia wiary.